Wiedza tajemna

21 czerwca 2006

.Naszły mnie refleksje, czasami tak bywa, a propos terminologii fachowych, różnego zresztą autoramentu. Rozumiem ich potrzebę, przy coraz ściślejszej specjalizacji takie dookreślania pewnych rzeczy, na użytek własnej grupy, ma sens. Ale co z kimś spoza tej grupy? Co z prostym przepływem informacji, a zatem wiedzy, między fachowcem a niefachowcem?

Wiedza nagromadzona przez wieki, utrwalana i przekuta w kanony ulega powolnemu utajnianiu się, chowaniu wśród specjalistów, przestaje być ogólnodostępna. Terra magica. Dla wielu terra incognita. Postęp, ciśnienie czasu, codzienny „wyścig szczurów” przynosi coraz mniej zadowolenia, coraz więcej stresu i… coraz więcej usprawiedliwień że…

Zanikanie powszechności wiedzy powoduje wrażenie jej hermetyczności, wyższego stopnia wtajemniczenia, dostępnego li tylko wybranym szczęśliwcom. To z kolei powoduje hermetyzowanie się twórców/fachowców ze swoją wiedzą, boć ona nie dla maluczkich, nie pojmą. Fakt że sami odcinamy się od tej dostępności, ograniczając zakres postrzeganie świata przez pryzmat codzienności i portfela. Znamienne, że w dobie zalewu literaturą fachową, poradnikową, popularnonaukową czytelnictwo spada. Krąg odbiorców zawęża się do specjalistów, którzy nota bene i tak to znają. Z drugiej strony specjaliści zaczynają trzymać swoją wiedzę pod korcem terminologii, czemu sprzyja też anglicyzowanie pojęć, jakoby nieprzekładalnych i nieznanych. Ot mamy „art directora”, niby nowość, choć już za czasów przebrzydłego soc istniał tegoż polski odpowiednik – dyrektor artystyczny. Pocieszające, że jednak nie wszyscy poszli w te ślady i mamy też czasami „dyrektora kreatywnego”. Mamy „bief” a nie „założenia do projektu” – tu usprawiedliwieniem jest krótkość słowa brief i jego, jakoby, większe pole znaczeniowe. Brief po angielsku to po prostu list. Ta „hermetyzacja” wiedzy, podstawowej w sumie, przez język niestety daje szerokie pole do nadużywania, ze szkodą dla strony słabszej, czyli klienta. Po jego zaś stronie do komicznych nieporozumień.

Przyjęło się, nie tylko w branży artystycznej, stawianie klienta wobec dyktatu – chcesz z nami współpracować świadomie naucz się terminologii jakiej używamy, my ci nie pomożemy, albo twoja strata jak nie rozumiesz. Niby dlaczego mam się tego uczyć? po co mi wiedza o „droselklapie” prosząc o naprawienie cieknącego kranu. Ośmieszał już ten temat słynny kabaret Dudek, co nam łaskawie przypomina TV, we wspominkach kabaretowego mistrzostwa lat dawno minionych. Widać nie dotarło bo nadal aktualne.

Jest takie hasło „świadomy klient to lepszy klient” – fakt niezaprzeczalny. Aliści podejście do klienta wielu twórców/fachowców jest dokładnie odwrotne. Czytuję dyskusje o prowadzeniu biznesu, jak laitmotive przewija się tam permanentne pytanie – edukować klienta, czy wręcz odwrotnie. Pytanie z gruntu fałszywe, w podtekście jaki mu towarzyszy wyczuwam zawsze „toć głupi, więcej zapłaci”. „Nie będę mówił o mojej wiedzy i edukował maluczkich bo to wiedza specjalistyczna i 1. nie zrozumie, 2. działam przeciwko sobie ujawniając itp.” Problem w tym, ze tak naprawdę specjalista ma za sobą wiedzę, a klient nie. Ta wiedza może być, bez uszczerbku na honorze a wręcz z korzyścią, przekazana klientowi, ułatwi wtedy porozumienie się obu stron. Na dodatek nie jest ona ŻADNĄ wiedzą tajemną. Jest tylko przekazywana niezrozumiałym językiem. Tak naprawdę każdy fachowiec posiada zupełnie inną broń „tajemną” – talent, doświadczenie zawodowe, sprawność manualnego stosowania trików. I to akurat rzeczywiście bywa trudne do przekazania.

Zaczynając swoją przygodę z komputerem prosilem o pomoc przyjaciół. ludzi spoza sztuki, sprawnie operujących tym narzędziem. Byl to czas już Win, ale jeszcze DOS więc poslugiwanie się klawiaturą wydawało się bardzo istotne. Próbowali pokazać mi co i jak trzeba robić, a ja nie mogłem sobie z tym poradzić. Problemem podstawowym było równoczesne patrzenie na klawiaturę i błyskawiczne wklepywanie przez nauczyciela oraz patrzenie na ekran by widzieć jaki efekt to daje. Tragedia. Albo widzialem co wklepał i nie widziałem co to daje, albo widziałem efekt nie mając pojęcia co zrobił. Moi nauczyciele nie byli w stanie przekazać mi własnego mistrzostwa manualnego, wykształconych odruchów i trików ktore stosowali już. nieświadomie.

Zaskakiwało mnie kiedyś okrywanie oczywistości prezentowanych w literaturze nazwijmy to poradnikowej. Stawiane tam tezy podobne były do wyjaśniania po co, jak i kiedy mówić „dzień dobry’, wydawałoby się czegoś naturalnego i przyrodzonego, swoją drogą ciekawe ile osob to robi odruchowo. A tu nagle odkrycie i wykładnia, że tak a tak powinno być. W wielu dziedzinzch postuluje się nowe tendencje czy kierunki podejścia, ciągle jednak odnoszę wrażenie że jedyne co w nich nowe to, na ogół, język jakim się to serwuje. Autorzy czasami są tak odkrywczy iż umyka im fakt „już starożytni…” i odkrywają amerykę-wiedzę zapomnianą li tylko. Ale dobre i to. Dobrze, że wracją takie oczywistości mając ponownie szanse istnieć szerzej niż tylko w kręgu wtajemniczonych.

Jeden z moich znajomych mówiąc o rozmowach z klientami żali się zawsze tak samo – no i co ja mam zrobić, podstawowych rzeczy nie znają, nie rozumieją jak im tłumaczę. A co im tłumaczysz przykładowo? No jak to co?? i… tu następuje słowotok specjalistyczny, niepojęty zupełnie bez slownika terminologicznego branży N. Dlaczego nie powiesz tego po polsku bez slangu zawodowego? No co ty?? przestanie mnie uważać za fachowca! Stawiam orzechy przeciw żołędziom, że i tak go za fachowca nie uważa.

Przypomniała mi się pewna dykteryjka a propos – Facet latał przez dłuższy czas po warsztatach samochodowych z problemem, coś stukało. Fachowcy oglądali, badali specjalistycznym sprzętem, drukowali wyniki testów, perrorowali językiem superfachowym, nieomal na poziomie fizyki kwantowej z uwzglednieniem czasoprzestrzni nie zapominając wspomnieć o zjawiskach paranormalnych, a w końcu inkasowali kasę. Klient nie rozumiał ani w ząb a jak stukało, tak stukało. Ktoś polecił znajomego fachowca z praktyką od 40 lat. Warsztacik maleńki, zero elektronicznego wspomagania, właściciel samochodu nieco skonfundowany obrazkiem oddał z drżeniem w sercu swoje autko w ręce pana Kazia. Pan Kazio posłuchał, posłuchał, wziął młotek i… bach. Pan Kazio powiedział tylko jedno słowo – już. Właścicielowi pot zimny spłynął po czole na myśl co też pan Kaziu mu właśnie mógł był roz…. Silnik pracował miarowo, spokojnie, bez stukania. BEZ STUKANIA! Co on zrobił?? Szybkie oględziny uspokoiły, śladu jakichkolwiek uszkodzeń, nawet brak śladu puknięcia. NIE STUKA. Co zrobił takiego, co inni nie mogli zrobić przez tyle czasu. Nic specjalnego. Po prostu wiedział gdzie puknąć.

Nie stawiam tezy o wyższości doświadczenia nad wiedzą. Stawiam tezę że czasami ta wiedza, a własciwie terminologia, jest wykorzystywana do usprawiedliwieniu niemożności. Zaprzęgamy do rzeczy prostych zbyt skomplikowany aparat aby to sie moglo udać. Ma on jednak dla profana moc magiczną, a prynajmniej takie mniemanie pokutuje, skomplikowana dywagacja prowadzona specjalistycznym językiem uświadamia klientowi małość wobec „fachowca”. Tylko ja mam wątpliwość czy to wogóle działa.


 
    • Translate to:

  • Nowe

  • Tematy

  • Tagi