Z komórką przy uchu
6 czerwca 2006Nastały takie czasy. Dyń, dyń, wrrrr, wrrrruuuu, koląg, loloooąg … W tramwaju, kinie, na ulicy, w domu i ogrodzie, w… dobra starczy. Ułatwienie, ogromne. A może kula u nogi, uzależnienie? Fakt, dużo łatwiej zadzwonić np. do ukochanej żony i powiedzieć ze się ją kocha, a co to przeszkadza, że 25 lat po ślubie? Ba, innym łatwo zadzwonić do nas gdziekolwiek jesteśmy.
Innym, czyli wszystkim, również namolnym akwizytorom sprzedającym świetlaną przyszłość w ubezpieczonym dostatku. Jest takie znane towarzystwo ubezpieczeniowe i cuś tam /nie będę reklamował za friko/. Dorwali się skądeś do mojego numeru telefonu nooooo i poooszłoooo. Raz na trzy dni telefonik – czy Pan … tak. Czy mogę Panu zająć chwilkę? tak, proszę, a o co chodzi? Już wyjaśniam… i tu następuje przydługawoprzynudnawa tyrada, ucho mnie już boli od tej komórki, ale jest finał, odmawiam, dziękuję, koniec rozmowy. Optymista. To była pierwsza rozmowa. Potem inne panienki, panowie tyż, świergolili mi ten sam tekst, krócej lub dłużej, kwestia szybkości rozłączenia /naliczyłem 137 rozmówek za rok pański 2005/. Czy oni sobie przekazują w firmie mój numer? może się założyli? kto mnie wpuści i złapie jak rybkę dostanie pochwałę, nagrodę, awans /niepotrzebne skreślić/. Ot, moja bujna wyobraźnia podpowiadała mi obraz nieciekawy – alw jako trofeum na ścianie prezesa, a może jedynie w korytarzu, za kserokopiarką.
Zabawa, zabawą, cierpliwość się czasem kończy.
Najciekawsze było jednak zakończenie wszystkich tych rozmów. Na moje – Nie jestem zainteresowany, rozmówca/czyni ZAWSZE próbował/a mnie zmusić do przyznania się DLACZEGO nie chce? no dlaczego??
Puenta: ich numer się nie wyświetla więc nawet nie wiadomo czy aby na pewno to od nich. Ale o „modzie” na nieujawnianie firmowego telefonu innym razem.