estetyka misia i koszmarka
19 sierpnia 2016Pisanie o nowych logosach promocyjnych z konkursów organizowanych radośnie przez gminy, wsie i miasteczka staje się pomału pisaniem o koszmarkach. Tym bardziej im mniej w tym wszystkim jakiejkolwiek promocji czegokolwiek. Ot, takie działania pozorowane ku samozadowoleniu władz terytorialnych, z wybieraniem misia (mi się podoba). Niestety zalew tego typu produkcji trwa i nie widać końca. I nikomu z decydentów, a jednocześnie organizatorów tychże konkursideł, nie przyjdzie do głowy zastanowienie nie tylko po co, dlaczego i do czego ten logos im potrzebny, ale, co gorsza, brak zastanowienia co właściwie jest wyjątkowego, odróżniającego (od innych) na ich terenie, wartościowego, czym możemy się chwalić.
Najnowszy znak promocyjny gminy Sompolno jest kolejnym przykładem takiej właśnie radosnej działalności promocyjnej bez zastanowienia i pomysłu gminy na siebie.
Nie ma co prawda słoneczka i rzeczki, za to jest jabłuszko. Czy gmina jest największym zagłębiem produkcji jabłek? Nic na to nie wskazuje. Ot z nadesłanych na konkurs 5 projektów wybrano misia i ten miś będzie teraz straszył do kolejnej zmiany władzy. A może dłużej. Wtykany naturalnie bez ładu i składu gdzie, i na co się da, byle dużo. I nieważne, że się innym może nie podobać, ważne, że nam się podoba. Bo jak napisał pewien redaktor, pewnej lokalnej gazety, o innym logosie: „cieszyć się należy z negatywnego szumu w sieci, bo to darmowa promocja”.
Nie piszę nic o poprawności projektowej tego logosa, bo śladu jej nie znajduję.
Estetyka misia i koszmarka rządzi.
witacze a estetyka
8 stycznia 2012Nowy Rok jednak zaczyna się dość okrutnie i co rusz podsyła korespondencję, powiedzmy sobie szczerze, nie napawającą optymizmem. Dostałem prośbę o komentarz do kolejnych witaczy, a może straszaczy, ale oddajmy najpierw głos autorowi, który sprawę wyłuszczył szczegółowo:
Witam,
Śledzę pańskiego bloga od dłuższego czasu, może niezbyt regularnie, ale wracam do niego i staram się nadrabiać zaległości. Dlatego też pomyślałem, że zainteresuje Pana to, co się dzieje właśnie w Bydgoszczy.
Mieszkańcom przedstawiono projekty „witaczy”. Muszę przyznać, że patrząc na te obrazki, najpierw pomyślałem, że to pomyłka, chwilę potem, że przygotował je przysłowiowy „kuzyn prezesa” – tym większe było moje zdziwienie (a i niesmak), gdy dowiedziałem się, że projekty wykonał plastyk miejski – Jacek Piątek ( „jacek piątek artysta plastyk / chcę żyć chcę tworzyć”).
Siedzi Pan? Zatem:
http://www.bydgoszcz.pl/ [żeby łatwiej było zrozumieć, o czym mowa, wstawiam zestawienie projektów – dop. alw]
Podobno zadaniem osoby pełniącej obowiązki na „samodzielnym stanowisku d/s estetyki miasta” jest (cytuję za www.bip.um.bydgoszcz.pl/):
1) opiniowanie pod względem plastycznym projektów małej architektury, pomników, innych dzieł plastycznych, ogrodzeń, kolorystyki elewacji oraz urządzeń umieszczanych w miejscach publicznych np. reklam,
2) współpraca ze środowiskiem plastyków,
3) konsultacja wewnątrzurzędowa i wewnątrzwydziałowa w powyższym zakresie oraz współpraca z jednostkami planowania przestrzennego i gospodarczego na terenie Miasta.
Czy powyższe słowa tyczą się zatem jedynie projektów zgłaszanych przez firmy zewnętrzne? A może to, że przedstawione mieszkańcom „witacze” wyglądają, jak wyglądają, to kwestia braku samokrytyki pana plastyka?
Jestem ciekaw Pana opinii, może znajdzie Pan chwilę, by zanalizować ten przypadek na swoim blogu, może zopiniuje Pan to krótko odpowiadając na tę wiadomość. Nie bardzo wiem co zrobić w tej sytuacji – wiem tylko, że jako mieszkaniec Bydgoszczy nie mogę tego tak zostawić. A może przesadzam?
Na koniec, pozwolę sobie zacytować słowa pana Piątka (z wywiadu dla MMBydgoszcz w maju 2011 – vide www.mmbydgoszcz.pl):
„Ani przepisy ,ani urzędnicy nie poprawią estetyki naszego miasta jeśli my wszyscy mieszkańcy nie zaangażujemy się w wspólne jej świadome tworzenie.”
będę wdzięczny za odpowiedź,
pozdrawiam serdecznie
MK
Smutne. Zanim jednak odpowiem na pytania, na ile potrafię.
Mam wątpliwości, duże, czy projekty wykonał plastyk miejski, z racji ich stylistyki tych prezentowanych projektów, ale gdyby tak było, że jednocześnie będący ich opiniodawcą jest projektantem, to byłoby bardzo, mówiąc eufemistycznie, dziwne, co najmniej, kłania się pojęcie „sprzeczności interesów”. Mam wrażenie, jednak, że to pospolite ruszenie producentów, owych konstrukcji, z projektem w cenie. Nieważne jednak kto robił, istotniejsze co wyszło. Z pokazanych projektów wychynęła nie tylko niemoc twórcza, ale, co gorsza, brak zrozumienia dla roli herbu i znaku promocyjnego. To ostatnie, znaczy logo Bydgoszczy, dawno już zaliczono w poczet koszmarków radosnej twórczości. Można by po projektach oczekiwać większego wyczucia i estetyki, nomen-omen od niej jest plastyk miejski, a także znajomości ról pełnionych przez znaki. Nie wspomnę też o roli jaką ma/powinien spełniać sam witacz. Bo konia z rzędem temu, kto mi udowodni mi, że dla tych projektów ktoś robił jakiekolwiek badania postrzegania, także w ruchu, w konkretnej lokalizacji.
Na marginesie, zastanawia mnie wizja pylonu z rękoma, co artysta miał na myśli mogę się domyślić, ale co odczyta widz mniej domyślny? Bydgoszcz miastem ludzi o czystych, ale i skrwawionych rękach? Czy to aby na pewno promocja pozytywna? To ostatnie pytanie zresztą pasuje do wszystkich projektów, może więc, zgodnie ze stanowiskiem, od estetyki, należało owe projekty, po prostu, ciepnąć w kosz miast prezentować publicznie?
Jest tu też i aspekt szerszy, który obserwować można nie tylko w Bydgoszczy, czyli promowanie się z zerową strategią promocyjną co na początek objawia się powstawaniem znaków promocyjnych na bazie li tylko pomysłu na ich konkursowe pozyskanie, bez oparcia w jakiejkolwiek sformułowanej strategii. A dalej już jakoś leci, skutkuje to bowiem dalej upychaniem owego logosa na różniaste, przypadkowe i jednorazowe, sposoby, tam gdzie trzeba i nie trzeba, raz zamiast herbu, raz obok, bo i o różnej funkcji obu znaków też nikt nie myśli i nie zamierza.
Kolejne witaczowe realizacje, oparte na standardowych pylonach, bo taniej, ale nie tylko, z jednej strony pokazują modę, trynd, władz samorządowych do łatwego ozdóbkowania nie mający za wiele wspólnego z przemyślaną promocją. Z drugiej strony niemoc twórczą lub nadmiar artystycznych wizji u projektantów daje efekty wizualne na miarę strachów na wróble, tylko w większej skali. Z trzeciej jednak daje pracę i zarobek mnożącym się jak myszki agencją produkującym owe pylono-witaczo-strachy, z ofertą projektu w cenie. Żyć trzeba.
Marzy mi się, by, jak w bajce, przyszedł jakiś Wyrwidąb i powyrywał te wszystkie kiczowate strachy, z obrzeży dróg krajowych i lokalnych, te wszystkie witacze i reklamy kolosy, co i rusz ogromniejsze. Krajobraz byłoby nareszcie widać, jak na dłoni, ten nasz, polski, urokliwy, i gościom go pokazać nie byłoby wstyd.
Marzenia jak ptaki, latają, jak nie pada…