Cymelia krakowskie
6 lipca 2006Wybrałem się z moją córą do królewskiego miasta Krakowa. Na jeden dzień. W celach co prawda niezupełnie turystycznych, ale zawsze znajdzie się chwila na oddech i połażenie, raczej poczłapanie przy 30 stopniach ciepełka. Nie byłem lata już w Krakowie, więc totalne odkrywanie miasta na nowo, odkopywanie z pamięci, jak to onegdaj było, porównywanie. W sumie wyszło na plus.
Wszystko niby takie same, ale z jednej strony bardziej eleganckie, odnowiono wiele zabytków, a z drugiej bardziej krzykliwe w sensie reklamowym. Jakoś tak inaczej niż w Warszawie. Reklama zawładnęła wszystkim. To, co pisałem wcześniej o wrzeszczących szyldach, tu nie wrzeszczy a wiruje przed oczami jakimś tańcem szalonym, ferią kolorów, przemieszaniem stylów, treści i form. Oszałamiające jak wiele można upchać na minimalnej czasem przestrzeni . Na płasko i trójwymiarowo, jak kto chce.
Krakusy, naród praktyczny, wiedzą że powierzchni zaczyna brakować więc wymyślili „żywe drogowskazy”. Stoją sobie na chodnikach osobnicy płci obojga dzierżąc w dłoniach wielkie strzałki opatrzone napisami, lub reklamami, kierując biednego turystę do miejsc, które nieopacznie mógłby był nie zauważyć tym reklamowym tłoku..
Czasem „stacze” ubrani są w strój z epoki prześwietnej CK, częściej w strój własny. Stoją i podtrzymują te wielkie strzałki. Chyba tylko dlatego stoją, że widać władze Krakowa nie zgodziły się na wkopanie drogowskazów-reklam w środek chodnika. I dobrze, plus taki, że zatrudnienie wzrasta.
Przy okazji zobaczyłem przykład tzw. kontekstu. Co otrzymamy zestawiając dwa przekazy reklamowe? czasem nic, a czasem ciekawostkę wynikającą z takiego zestawienia. Na szybie jednego ze sklepów, w okolicach Rynku, takie oto zestawienie – na górze napis „Mrożonki, witaminka, lody”, poniżej „Heineken od pierwszego wejrzenia”. Heineken jest dobry na wszystko, przy takim upale taki kontekst w sam raz.