Nysa – ukryty kod
17 czerwca 2016Rozstrzygnięto konkurs w Nysie, na identyfikację wizualną miasta, z modowym zacięciem. Tekst jest spory, zatem prezentuję go w 3 częściach. Zanim jednak napiszę o tejże identyfikacji Nysy i sposobie przeprowadzenia konkursu polecam mój wcześniejszy tekst o regulaminie tego konkursu – „Nysa 25000”.
Przewrotnie pozwolę sobie zacząć od anegdoty.
Pewna moja znajoma, singielka w kwiecie wieku, dostała zaroszenie na ślub, kolejny zresztą, jednej z psiapsiułek. Łamiąc swoje, dotychczas wyznawane, zasady ubieralnictwa postanowiła się, jak to mówią, odstrzelić full wypas. Jednym z zakupów były bardzo wysokie szpilki, na koturnie, wsparte na długaśnej igiełce. But jak but. Przymierzyła. Zachwyciła się. Kupiła. W domu odłożyła ostrożnie, by czekały wiekopomnej chwili założenia, i doczekały. Pierwsze kroki ku drzwiom, do czekającej taksówki, nie należały do najprzyjemniejszych, ale… Trzeba rozchodzić – pomyślała. Zejście ze schodów było większym przeżyciem, dwa piętra, i rzeczywistą walką o przeżycie. Chodnik jakoś pokonała, mimo czyhających zasadzek. Hop w taksówkę, z grymasem oznaczającym niewątpliwą ulgę. Pojechali, dojechali, a tam… Horrorem wyłożone dojście do kościółka, kocie łby, co tam kocie, końskie. Taksiarz, człek bywały, pomógł jak mógł, by biedna kobiecina czołgać się nie musiała. Szczęściem, na tym polu minowym końskich łbów, doznała olśnienia i pokonawszy je poprosiła, z ujmującym, jak sądziła, uśmiechem, by taksiarz poczekał. Mamiąc przy tem podwójną gażą za kurs. Poczekał. Pani swoje odstała w kościele (katorga stania nieopisana), wyściskała psiapsiułkę, nauśmiechała się, na ile buty pozwoliły, do kamer. Tłumacząc gęsto i lawirancko wymiksowała się jakoś z wesela, bez czynienia urazy. Przemieściła się (taki eufemizm dla pokuśtykała) do taryfy. W taryfie buty z nóg! I głośne, radosne westchnienie ulgi niesamowitej, nieogarnionej i tak długo a beznadziejnie wyczekiwanej. Pani wysiadła pod domem, bosa, chusteczką machając odjeżdżającym, wraz z taksiarzem, super ful wypas szpilkom. Otarłszy jeszcze, tąże chusteczką, łzy szczęścia nad szczęściami, bosą nóżką chyżo pomknęła na ten swój wtaroj etaż.
Wróćmy jednak do Nysy. Zwycięski projekt znaku, autorstwa Jarosława Sępka z Nysy, przedstawia się tak:
albo tak, jak niżej, bo ten powyżej nazwany został w Księdze „logotyp + znak” czyli „Zestawienie logotypu i znaku z ikon.”.
Jak to mawia dowcipny kolega – chcieli to mają. Ano mają. Po naoglądaniu się, kilkukrotnym zresztą, udało mi się odczytać ukryty kod logotypu – przez bramę, na kielonka, wracamy slalomem, wchodząc oknem, bo przy drzwiach cerber. Żarty żartami, spróbujmy wypunktować plusy i minusy całego przedsięwzięcia nyskiego, zwanego konkursem.
Trudno powiedzieć jakie kompetencje mieli wybierający, bo Jury nie ujawniono, nawet nie wspomniano. Jednak mogę podejrzewać, iż pewne kwestie, problematyczne, nie były brane pod uwagę, sądzę też, że postawiono na „ładność i bogatość” wybranego projektu. Bo dużo się dzieje i tak wielokolorowo. Nawet za dużo. Po prostu modowy top.
Ciąg dalszy nastąpi. Bo musi. Ale mniej liryczny a bardziej analityczny.